Było o tkaninach, o broszkach, obraz był, to teraz kolej na kolczyki. Tym razem zacznę od początku. Na zdjęciach widzicie jedne z moich pierwszych kolczyków. Patrząc na nie teraz, widzę, ile rozwiązań musiałam sama wymyślić. Nie miałam w sumie nic oprócz masy koralików i grubej żyłki, z resztą odkształconej tak, że dało się wykorzystywać jedynie jej proste fragmenty lub znaleźć zastosowanie dla tych wygiętych. Kiedy byłam młodsza, zawsze szkoda mi było wyrzucać popsute koraliki. Łudziłam się, że je naprawię... co działo się bardzo rzadko. Część z nich mam do tej pory. Tak naprawdę mało koralików do produkcji biżuterii kupiłam. Oprócz moich wykopalisk z szuflady, wiele też dostałam (tu buziaki i podziękowania dla mamy oczywiście, babci Tereski i dziadka Tadka, cioci Haliny, mojej Teściowej, Hani, Asi i jeszcze kilku osób). :) Jakby ktoś z Was nie miał co zrobić z wszelkimi koralikami to chętnie się nimi zaopiekuję. :)
Przy dużej ilości kolorowych paciorków miałam deficyt półfabrykatów. Pierwsze zaciski, szpilki, haczyki i wiele innych dostałam od Asi. :* Pamiętam, że miałam nawleczone na żyłkę kilkanaście par kolczyków i dopiero jak Asia przyszła, mogłam je skończyć. Po swoich pierwszych zakupach wpadłam w lekkie szaleństwo robienia biżuterii - w końcu nie musiałam nic kleić ani szukać pasujących sznureczków czy cienkich drucików, które można by jakoś zaplątać, ukrywając końce. Mimo to nie było łatwo robić tak małe i delikatne ozdoby przy użyciu zwyczajnych kombinerek. Po jakimś czasie pożyczyłam od mojej obecnej Szwagierki małe kombinerki z wąskimi końcówkami, które bardzo usprawniły pracę... na jakieś dwa lata. ;) Dość niedawno dopiero kupiłam swoje własne (Paulinie oddałam tamte), a na wieczór panieński dostałam w kuferku szczypce okrągłe do robienia oczek (przydają się baaardzo).
Z początku wydawało mi się, że zrobię biżuterię, wykorzystując stare koraliki i na tym się skończy. Nie skończyło się. Wciągnęłam się bardzo. Miałam żadnych dodatkowych rzeczy nie kupować... Nie wyszło. Zakochałam się w małych metalowych zawieszkach o przeróżnych kształtach.
Zaczynałam z tym, co miałam w najdalszych zakamarkach szafek i szuflad dziewczynki, nastolatki i młodej kobiety. Znalazłam biżuterię, którą nosiłam w podstawówce, coś z gimnazjum, ale i z początku studiów. Na tych pamiątkach wiele się nauczyłam. Widzę ich niedoskonałości, jednak mam do nich ogromny sentyment. Część z poniższych par jeszcze czeka na właścicieli (na Artillo i Prototypie - linki z boku). Jednak są to już pojedyncze sztuki z tej "partii".
Teraz czuję chęć zmian (może stąd nowy kolor włosów?). Biżuteria nadal mnie szalenie pociąga, ale myślę o szlachetniejszych materiałach. Przeglądam internet i rzeczywistość naokoło w poszukiwaniu nowego. Podglądam techniki, w których nie tworzyłam. Próbuję skonkretyzować kierunek, za którym podążę. Szukam. Myślę.
Póki co muszę jednak dokończyć, co zaczęłam i wrzucić do internetu wszystko, czego jeszcze tam nie ma. Przez ostatni rok niestety nie miałam na to czasu ( myślę, że ślub i dyplom to wystarczająca wymówka). ;P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz